Kiedy pojawił się silnik spalinowy, dorożkarze pukali się w głowę, a ludzie na ulicach chowali swoje kobiety w domach. Podobnie reagowali Indianie na aparat fotograficzny, nie mogąc zrozumieć skąd ludzie na zdjęciach. Co jeszcze? Silnik odrzutowy. Prędkość dźwięku. Komputer. Prąd. Wszystkie te idee okupione były politowaniem ze strony otoczenia. A dziś nie wyobrażamy sobie bez nich życia. Czy do tej grupy należą elektroniczne przerzutki?
Cóż, koleżanki i koledzy – żyć bez tego możemy. Tak jak bez butów SPD, liczników zbierających miliony danych, planów treningowych i ram z karbonu. Dla jednego będzie to zbędna fanaberia, dla kogoś – zupełnie normalny, nowoczesny sprzęt. Czy to się opłaca, to zupełnie inna kwestia, której rozstrzygnięcie zależy często od wysoce zdywersyfikowanej zawartości naszych portfeli. Są rzeczy które warto – jak mawia klasyk – ale się nie opłaca. Oraz takie, które się opłaca, ale niekoniecznie warto. Gdzie znajdziemy więc elektroniczne przerzutki?
Elektroniczna przerzutka – jak to się zaczęło?
U podstaw elektronicznej przerzutki leży chęć pozbycia się zawodnej linki jako elementu, który może się po prostu zużyć. Pierwsi wprowadzili je do użycia Japończycy z Shimano. Napęd Di2 był magicznym kosmosem, światem ultrazawodowców, którzy walczą o każdą sekundę. A potem Shimano przepchnęło ten pomysł prosto w model Ultegra, tworząc udany mariaż między zaawansowaniem a niezawodnością. Działało to bardzo prosto: w sztycy była bateria, połączona z manetkami i przerzutką. Impuls z manetki przekazywała do przerzutki, która zawsze (ale to zawsze!) zmieniała bieg łańcucha idealnie, niezawodnie, solidnie, bez zająknięcia, zawsze w to samo miejsce. Sama się kalibrowała – jakby tego było mało. Rozwiązanie idealne.
Dzięki Di2 Shimano pozostało w grze, bo po piętach deptali Japończykom Włosi z Campagnolo i niezawodni Amerykanie z firmy SRAM. I to SRAM popchnął ideę jeszcze dalej – w XXI wieku tworząc porażającą serię Red. Dlaczego porażającą? Bo bez kabli. Żadnych. Wireless w swojej czystej postaci. I to działające. Shimano z kolei tak udoskonaliło Di2, że w rowerach MTB potrafiło zmieniać biegi z przodu i z tyłu, synchronizując obie przerzutki. Co jeszcze mamy oprócz braku linki? Na przykład bieg sprinterski: włączasz go elektromanetką, a przerzutka sama znajduje przypisane mu twarde przełożenie. Genialne!
Dlaczego elektroniczne przerzutki nie są popularne?
Ponieważ nie są ani rewolucją, ani rewelacją. A przynajmniej nie w sporcie amatorskim. Dla przeciętnego rowerzysty, nawet startującego amatorsko w zawodach, zysk osiągnięty dzięki temu udogodnieniu nie daje przełożenia na gwałtowny skok jakościowy. Mówiąc wprost – jadąc na zawodach w XC zyskam co najwyżej sekundę, a to za mało. Z kolei na szosie owszem, te zyski mogą mieć kolosalne znaczenie – ale w zawodowym peletonie.
Poza tym cena komponentów jest zaporowa. Wciąż to bardzo duży wydatek. Zestaw upgrade’u sprzętowego SRAM Red do rowerów szosowych składa się z szeregu koniecznych do jego funkcjonowania elementów – nie wystarczy sama przerzutka. Potrzebne są baterie, zębatki oraz elektromanetki, do tego – dedykowane baterie i ładowarki. Koszt takiego zabiegu to lekką ręką aż 10 tysięcy złotych. Owszem, SRAM tworzy tanią linię AXS, umożliwiającą stopniowe wchodzenie w świat elektroprzełożeń, ale sama przerzutka tylna kosztuje 1400zł. Dla porównania kapitalna Ultegra RD R8000 od Shimano to zaledwie 380zł. Rachunek ekonomiczny jest w tym względzie brutalny, ale doskonale oddaje realia i popycha to czym jest elektroniczna przerzutka w niebezpieczną szufladę z nazwą „fanaberia”.
Zatem czym są elektroniczne przerzutki?
Nie nazwiemy ich fanaberią. Fanaberia to ciągnik Ursus C-330 z rurą wydechową wysadzaną kamieniami Svarovskiego. Elektroniczna przerzutka to po prostu drogi komponent rowerowy, co nie znaczy – zbędny. Doskonałość tego układu została sprawdzona w zawodach i profesjonalnym peletonie. Są niezawodne, działają niezależnie od kaprysów linki, eliminują konieczność prowadzenia linek w ramach i pozwalają budować rowery bez oglądania się na ten element mechaniki. Doskonale wykonane i funkcjonalne – zawsze przerzucą bieg dokładnie o określony skok, co wydłuża żywotność zębatek i łańcuchów. Są po prostu drogie. I to jest ich podstawowy problem.
Gdy elektroniczna przerzutka stanieje
Stanie się zapewne podstawowym elementem wyposażenia w normalnych rowerach dostępnych dla każdego. Póki co to zawodowe, doskonałe komponenty, które pozwalają w profesjonalnym peletonie tworzyć rowery obliczone na wygrywanie wyścigów. Nie można nam deprecjonować wartości tej grupy osprzętu, bo to zapewne przyszłość z którą prędzej czy później się zmierzymy, o ile mamy ambicję sięgania profesjonalnego poziomu.
Bo z drugiej strony, przy jeździe turystycznej, rekreacyjnej, nazwijmy to – popularnej, elektroniczne przerzutki nie dadzą nam kompletnie nic. Mamy tu czas na zmianę przełożenia, nikt nas nie goni, przed niczym nie uciekamy. Dla przeciętnych rowerzystów jest to po prostu zbędny element – pieniądze lepiej przeznaczyć na coś innego. Jeśli jednak jeździmy zawodowo, lub naprawdę zależy nam na sięganiu po profesjonalny poziom – jak najbardziej możemy spróbować.